czwartek, 31 października 2013

2 lata później...

Mam wrażenie, że na ten blog już nikt raczej nie zajrzy - w sumie nie ma się co dziwić, bo nie pisałam od ponad dwóch lat. Właściwie ten post ma być swego typu pożegnaniem, jako że nie moja wymiana w Stanach to coś, co zdecydowanie należy do przeszłości, a ten blog był poświęcony właśnie niej. To była na pewno jedna z najlepszych przygód w moim życiu i gdybym miała podejmować wszystkie decyzje jeszcze raz - zrobiłabym wszystko dokładnie tak samo. Nic nie uczy cię więcej od wyjazdu z dala od ojczystego kraju i rodziny na rok, zwłaszcza w wieku 17 lat. Z jednej strony dosyć ciężko jest mi uwierzyć, że było to aż tak dawno temu... I jakby nie patrzeć mieszkam w Londynie już od ponad 2 lat. Czas zdecydowanie leci zbyt szybko! W tym momencie pracuję w branży, w której chciałam pracować od momentu kiedy postanowiłam przeprowadzić się do Londynu. Pracuję w 'specjalistycznej' kawiarni Notes w Trafalgar Square. Moja wiedza o kawie poszerza się każdego dnia, dosyć niedawno otworzyliśmy własną palarnię więc uczę się palić kawę i w 2014 roku planuję wyjazd do Brazylii na plantację kawy więc kto wie - może będzie to kolejny blog :) Jeśli ktokolwiek to przeczyta - chciałam wam wszystkim podziękować za ten wspólny rok, bo nie byłoby tak samo bez was - wasze wsparcie, fakt, że ktokolwiek czytał o tym, co działo się podczas mojej wymiany miał duży wpływ na całe doświadczenie. Powinnam była to zrobić dawno temu, ale oficjalnie zamykam ten rozdział w moim życiu więc zapewne to ostatni post jaki dodam na tym blogu - jeśli macie jakieś pytania - wiecie jak się ze mną skontaktować. No i na dodatek jestem teraz na Twitterze (ostatecznie się poddałam ;)). Jeszcze raz dzięki!


poniedziałek, 4 lipca 2011

Matura

Przysięgam - czasami mam wrażenie, że mam jakąś sklerozę ;)

Naobiecywałam, że jak tylko się dowiem to się pochwalę - i w sumie pochwaliłam, ale wszędzie indziej, tylko nie na blogu :)

Matura poszła całkiem nieźle, jak na uczennicę liceum zaocznego :D

J. polski - podstawa 69% (nie jestem zbytnio zadowolona z tego wyniku), rozszerzenie 88%.
Matematyka - postawa 82%
J. angielski - podstawa 100%, rozszerzenie 89%
I oczywiście ustna z polskiego i ustne z angielskiego 100%.

Więc nie jest źle!

To będzie krótka notka, bo lecę zrobić jakiś obiad.
U mnie nic się zbytnio nie zmieniło od czasu ostatniej notki - dzisiaj byłam na 'treningu' i pochłonęłam więcej chleba i ciasteczek ('testowanie produktów' haha) niż w przeciągu ostatnich kilku miesięcy razem wziętych ;)
Jutro kolejny dzień Akademii Le Pain Quotidien i test! Muszę go zdać, żeby dostać pracę ;) Życzcie mi powodzenia.
Chociaż - jak zdałam maturę - to z tym, tym bardziej dam sobie radę :D


piątek, 1 lipca 2011

Przyzwyczajenia i odzwyczajenia

Jestem w Londynie już od tygodnia, chociaż wydaje mi się, że zdecydowanie dłużej. Tak jakby ten tydzień rozciągnął się na długi, ale na pewno nie nudny miesiąc czy chociażby kilka tygodni.

Właśnie dopadły mnie zarazki mojej współlokatorki ;) A dokładniej mojej przyjaciółki od siedmiu lat - właśnie doszłam do wniosku, że może przydałoby się opowiedzieć z kim mieszkam ;) Otóż, jak już napisałam - znamy się od 7 lat, poznałyśmy się w gimnazjum, kiedy w sumie byłyśmy małymi kochanymi dzieciakami. No dobra - nie byłyśmy kochane, byłyśmy wredne! I to naprawdę bez żadnej przesady ;) Ja na dodatek byłam małym nerwusem, którego cokolwiek potrafiło wyprowadzić z równowagi. Gdybym powiedziała, że do dzisiaj mi to całkowicie przeszło - skłamałabym, ale prawda jest taka, że tych siedem lat mnie zmieniło. Zmieniło też Elę, moją przyjaciółkę, która też miała dosyć ciekawy życiorys, ale to w sumie jej decyzja, czy chciałaby się nim podzielić, więc nie będę tutaj tego opisywać :) Ale do rzeczy - chodzi mi o to, że mimo tylu lat, mimo tego, że ja byłam w Stanach, ona później w Londynie, mimo tego że rozjeżdżałyśmy się całe życie, jakimś cudem utrzymywałyśmy kontakt (nawet jeśli następowały gigantyczne przerwy) i jesteśmy teraz tutaj razem w Londynie. Życie jest trochę śmieszne :)

No i właśnie Ela zaraziła mnie czymś, czymkolwiek to jest. Siedzę właśnie sobie w moim łóżku (czytaj na materacu na podłodze ;)) pod kocami i mam się kurować. Ela wyszła do pracy.
Dzisiaj nie mam nic do roboty, ale nie mogłam powiedzieć tego samego o kilku poprzednich dniach.

Zacznę od informacji pozytywnych - wczoraj dostałam pracę! :) Pozycja barista/sprzedawca w Le Pain Quotidien - to sieć restauracji. Oczywiście nazwa francuska ;) Trening, tzw. Akademię zaczynam w poniedziałek.
Pracę dostałam po dniu próbnym - było fajnie, nie jakoś super lekko, ale ja uczę się dosyć szybko, zresztą większość rzeczy była mi po części znana :) Wczoraj pracowałam tylko na barze, ale na moim stanowisku będę pracować na trzech barach. Le Pain Quotidien, w którym dostałam pracę, czyli w Covent Garden, pracują 73 osoby ;) Teraz już 74! Wyobraźcie sobie więc, jak duży jest ruch i co może się tam dziać przy takiej ilości pracowników, zmian itd, itp...

Oczywiście zanim dostałam pracę to jej szukałam ;) A jest to jeszcze bardziej męczące niż sama praca. Latałam po całym mieście z rozmowy na rozmowę :) Miałam rozmowę i dzień próbny w pubie w Soho, ale niestety nie oddzwonili, miałam rozmowę w Inditexie (Zara, Pull&Bear itd.) - pracę nawet w sumie dostałam w Zara Kids na Brent Cross (centrum handlowe oddalone o ok. 10 min od miejsca, gdzie mieszkam), bo miałam rozmowę z managerką, której się spodobałam, ale zaoferowali mi 20h/tyg., kiedy ja szukałam czegoś na cały etat, więc zrezygnowałam ;) Miałam rozmowę w hotelu Premier Inn i dostałam dzień próbny w tą sobotę (ale przecież już mam pracę ;))... Sporo tego było i wiem, że na pewno o czymś zapominam!

Cokolwiek by się nie działo, trzeba przyznać, że praca w ciągu tygodnia to niezły wynik! ;)
Aa, wspomnę jeszcze, że dziś mam jeszcze jedną rozmowę w Hollisterze - tam praca jest naprawdę part-time i mam nadzieję, że będę mogła mieć dwie prace - jedna w Le Pain Quotidien, a druga w Hollisterze, ale zobaczymy, czy mnie w ogóle zechcą! ;)

Trochę zmęczyło mnie pisanie, bo w końcu jestem chora i ciężko mi się dzisiaj skupić, hehe, więc żegnam i będę zdawała relacje, jak coś się znów będzie działo.
A, i żebyście zdawali sobie sprawę - moje fundusze skończyły się już dawno temu, haha, zostało mi 5 funtów i w sumie przez kilka dni i do następnego piątku (pierwsza wypłata) utrzymuje mnie Ela! :)

EDIT: zabawne jest to, że zapomniałam, jaki tytuł nadałam notce i o czym miałam między innymi napisać...
Otóż kiedyś ciężko było mi się przyzwyczaić do zmian. Nie lubiłam nocować u koleżanek, bo było to coś innego, nie lubiłam spać pod namiotami, wyjeżdżać w nowe miejsce (nawet hotele nie były takie wygodne) - po prostu czułam się nieswojo i chciałam wracać do swojego łóżka, do swojego pokoiku. I jak zwykle - zmieniły mnie Stany i moja wymiana :) Pamiętam, że chociaż w Stanach było kilka dni odnajdywania swojego miejsca, to udało mi się to wyjątkowo szybko! No i jak to ma się do teraźniejszości - zdałam sobie sprawę, że nie analizuję już zbytnio tego, gdzie jestem i co tu robię, i co dzieje się w domu. Nie mówię, że o tym kompletnie nie myślę, ale nie chcę zwariować i nie rozkładam wszystkich sytuacji i zmian na części pierwsze. Może właśnie na tym polega dorastanie i właśnie wtedy następuje ten moment, kiedy już czas rozpocząć życie na własny rachunek ;)
No i teraz ten tytuł ma sens. Chyba! :)