sobota, 9 sierpnia 2008

Podróż + inne rewelacje :P

Podroz opisze po kolei, a nawet na biezaco ;) Notka bedzie dluga, czasem meczaca, ale bedzie w niej wszystko o mojej podrozy ^^

7 iles - Wlasnie siedze w samolocie do Paryza. Miejsce 22b, przy oknie, przy wyjsciu awaryjnym (2 siedzenia). Moj sasiad jest gruby i smierdzacy i zastanawiam sie jak mam nie zwymiotowac...

Przede mna siedzi Kayah z Karpielem-Bulecka i jej synem. Nie, nie zartuje. Troche mi zajelo poznanie Kaji, hehe.

Wlasnie za chwile startujemy. Jak wezme z gory swoja torebke to wezme aparat i porobie te kochane zdjecia "chmury i skrzydlo samolotu" :)

Pasy zapiete, zycza przyjemnego lotu, wiec startujemy ^^

7:58 - No i juz w powietrzu. Sniadanko: croissant (mini) z szynka i serem, buleczka francuska z jablkiem (rowniez mini) i actimel. Zatkalo mnie po croissancie i po polowie bulki z jablkiem.
Gosc obok dalej smierdzi (potem i czyms innym niefajnym, fuj!). A mi majtanie samolotem (i moim zoladkiem) wcale nie pomaga. Cholerne turbulencje - wlasnie powiedzieli, ze wchodzimy w strefe turbulencji... Ja myslalam, ze juz dawno w niej jestesmy.



9:05 - schodzimy nizej. Powolutku ;)

11:16 - juz wlasciwie od dawna jestem w Paryzu. Francuski mnie dobija, hehe. Ale gorszy od tego jest angielski francuskich stewardes! Mam nadzieje, ze teraz bedzie lepiej... Boarduja dopiero o 12:30. Nie chce mi sie chodzic po sklepach - nie mam euro. Tzn. nie jest to taki wielki problem - mam karte do konta z dolarami, ale jedyne co kupilam to Maltesers, mala wode i mini pringelsy.
Na dodatek wszystko mnie boli - ramiona od toreb, oczy i miesnie od niewyspania. Jak pomysle, ze spedze w samolocie 12h to az cos mnie boli :P
Ale oczywiscie bedzie dobrze! Juz pokonalam 1/3 podrozy (oczywiscie majac na mysli 3 loty, hehe)!







Probowalam spac w samolocie i nawet sie udalo, myslalam, ze troche wygodniej sie uloze, ale czesto musialam przytykac nos i odwracac sie maksymalnie w druga strone, bo jak wspomnialam mam smierdzacegi sasiada. I mam opis tego smrodu - jak stary, otyly i spocony dziadek, a gosc nie byl taki stary >> Mial raczej ponizej 30.

11:31 - jupi juz tylko godzina >> heh. Najlepsza bedzie zmiana czasu :D Naprawde mam dosyc. Ale chyba warto.

Pomachalam rodzicom po przejsciu przez wykrywacze metalu na okeciu i tak ciezko teraz uwierzyc, ze na zywo zobacze ich za rok! Hmm. Napisze z samolotu, jak wsiade.

Zapomnialam dodac, ze aby dojechac tu gdzie teraz jestem musialam przejsc na inny terminal - mialo byc prosto, a to tak nie do konca bylo, hehe. Potem musialam isc do jakiegos okienka (nie check-in, raczej pre- boarding :P), a potem okazalo sie, ze boarduje sie na E76 - to ostatni z mozliwych numerkow ;) I zeby dotrzec do E76 musialam najpierw znow przejsc pol lotniska i dopiero pozniej wsiadlam w jakis busik na torach, ktory dowiozl mnie tam, gdzie mialam dotrzec (do E30-iles ^^) i znow przeszlam kaawal drogi - normalnie to jakies chore :P

13:42 - bylo jakies opoznienie i stajac w kolejce przezywalam doslownie kryzys! :P W srode srednio spalam, krotko, w czwartek w ogole. Dzis mamy piatek, a ja ledwo na oczy widze, hehe.

Ten samolot jest po prostu ogromny! To Boeing 777. Trzy rzedy po 3 miejsca... Co tu wiecej pisac :) Ide spac. ;)





Wystartowalismy dopiero o 15. Wiec mamy prawie dwugodzinne opoznienie...
Cale szczescie, ze mam sporo czasu na LAX...

16:21 - piekne okolice Wielkiej Brytanii (bardziej Szkocji i Irlandii, chociaż sama nie wiem, czego)...





17:04 - juz po obiedzie... Wszyscy powyjadali kurczaka i zostala tylko ryba, a jak wyglada to widac ;P



Najsmaczniejsze bylo ciastko czekoladowe. Juz myslalam, ze bedzie to taka sucha babeczka, ale okazalo sie, ze jest pelna kremu czekoladowego :)
Na tacy zostala jeszcze nie tknieta tarta z pomidorow z kozim serem, a ja nie mam sily juz tego probowac :P
Lecimy nad atlantykiem - za nami juz ponad polowa albo ta mapka jest jakas dziwna, hehe. Za oknem tylko chmury...

A jednak ta mapka jest dziwna :)

W tym samolocie mozna spac - daja poduszki i koce - jest sie jak ulozyc. Jak czekalismy na start to po prostu padly mi baterie i zasnelam momentalnie :P Ide jeszcze spac ^^

19:24 - pieknie! Godthab...







Podjelam sie skomplikowanego liczenia za ile bede na miejscu. Wylecielismy o 15, w LA powinnismy byc ok. 2:30 naszego czasu, wiec o 17:30 pacyficznego. Ze dwie godzinki na odebranie walizek - 19:30, a lot 22:05, wiec idealnie, nawet mam zapas ok. godziny :)

21:33 - nad zatoka Hudson. Jestem zmeczona, a moje stopy sa dwa razy wieksze :)

22:08 - a raczej jakos wczesniej >> Smiesznie tak - na zegarku 22, a za oknem slonce. Lecimy wlasnie nad Kanada :) Nudze sie, bo nie ma nic takiego do roboty. Zadnych fajnych filmow nie maja, a moj ipod zdycha :P

Los Angeles wyglądające jak jakaś makieta... :P



18:40 - tak, tak czasu pacyficznego :P Jestem na LAX i szczerze powiem, ze to fajne lotnisko :D Nawet to, ze 2 razy skierowali mnie tam, gdzie nie trzeba (przechodzilam z terminalu na terminal) tego nie zmieni. Oddalam bagaze, okazalo sie, ze wcale nie musze isc do check-in tylko je po prostu zdac ;) Ludzie tutaj chca ci ulatwic zycie (choc nie zawsze z dobrym skutkiem) ^^

Teraz tylko wylot o 22:05, czyli zostaly mi 3 godziny. Moge wlasciwie juz wejsc sie boardowac (pre), ale tu jest tak cieplo, wieje taki kalifonijski zefirek... Najchetniej bym tu na troche zostala, poszla na plaze... Ale trudno :P lecimy dalej!





20:50 - zmeczona jestem, za oknem ciemno i najgorsze jest takie czekanie. Chcialam pojsc na kawe do starbucksa, ale juz nie dam rady. Laptop mi sie rozladowal, a nie spakowalam do podrecznego tego konwertera do wtyczki... Nawet pisac mi sie nie chce. I zreszta ipod tez mi zaraz padnie. :)

Koncze notke na ipodzie. Jutro powinnam ja miec na komputerze - pozgrywam zdjecia i dopisze cos wiecej ;)

***

No i czas dokończyć opowieść o ostatnim etapie podróży. Samolot do Reno był opóźniony, ale już było mi wszystko jedno - zasypiałam. Gdy weszłam do samolotu, pierwsze, co zrobiłam to wsadziłam zatyczki do uszu, przykryłam nogi kocykiem i założyłam maskę na oczy. I jak zasnęłam to już się nie obudziłam aż do lądowania - byłam na miejscu! Gdy tak szłam sobie do 'baggage claim', zastanawiałam się, jak bardzo będzie niezręcznie :P Okazało się, że nie aż tak bardzo. Czekali na mnie: Ann, Allan, Jessica, Mindi oraz mój koordynator z żoną :) Miły sympatyczny straszy trochę :P

Dzisiaj rano za dużo nie spałam. Okazało się, że jednak na pierwsze 5 miesięcy ja dostanę pokój, później zmiana z Sandrą, więc jest fajnie :)

Dzisiaj jest gorąco. 31 stopni i ani jednej chmurki na niebie!
Byliśmy już na barbecue zorganizowanym przez Wolfcreek (lub jakoś tak :P), czyli przez futbolową drużynę dziecięcą oraz ich cheerleaderki, których skład prowadzi Ann i Jessica ;)

Byłam nawet na basenie, bo był tuż obok.

Zjadłam hamburgera - takiego z grilla. I do teraz nie potrafię zrozumieć, dlaczego jedzą chipsy do normalnego jedzenia :D

Nie nudzę się. Miałam iść teraz na kolejne barbecue, ale postanowiłam zostać :) Dzisiaj jeszcze gdzieś jedziemy, dokładniej na Hot August Nights, ma być pokaz starych samochodów w jakimś wielkim kasynie ;) Jutro nad jezioro, nie Tahoe, ale nad inne (chyba Washoe).

Jessica jest naprawdę super, świetnie się z nią gada, jest bezpośrednia i w ogóle super :) Cała rodzinka jest fajna i zwariowana!
Do tego sąsiadka z naprzeciwka, przyjaciółka Jess, McKenna - wygląda jak chłopak, ubiera się jak chłopak, ale to dziewczyna ;) Ona chodzi do Sparks High, jest sympatyczna i super się z nią gada. Ogółem jest naprawdę super, chociaż chce mi się spać. I to strasznie!

Dodałabym zdjęcia z dzisiaj, ale naprawdę aprat jest za daleko i za dużo energii by to pochłonęło! Przepraszam. Dodam je później :P obiecuję. I zapewne dorzucę jeszcze więcej zdjęć i coś napiszę ;)

Wszystkie zdjęcia z podróży: http://picasaweb.google.pl/tenmonths/Podr :)


czwartek, 7 sierpnia 2008

Odliczanie

Wczorajszej nocy średnio mi się spało: w głowie natłok myśli, co dziś załatwić. Jak jakiś alarm - masz mało czasu. No i za dużo go nie mam ;)

Dziś o 1 w nocy wyjeżdżam do Warszawy - tak, tak, muszę jeszcze dojechać do Okęcia, hehe.
A potem ok. 5 na odprawę. I po odprawie wylatuję o 7:05 do Paryża.

Dzisiejszy dzień spędziłam na pakowaniu.
O ile ciuchy (i buty) zapakowałam, to z drugą walizką idzie o wiele wolniej i zapewne w niej znajdą się pojedyncze ciuchy, których zapomniałam upchnąć do pierwszej walizki, kosmetyki i wszystko to, co pakuje się najpóźniej.

Czas do wyjazdu naprawdę zleciał. Zanim się obejrzałam, było już dziś, czyli czwartek, mój ostatni (cały) dzień w Polsce przed wyjazdem do Stanów.

O ile wczoraj i dziś rano zżerał mnie stres, to teraz po załatwieniu (prawie) wszystkiego, wszystko zniknęło. Pozostaje tylko chęć poznania tych ludzi, z którymi tak dobrze mi się pisało. Zniknęły też obawy, że 'to tak długo, po co mi to'.

"Do odważnych świat należy" i należeć będzie, więc lecimy ;)

A co do 'prawie wszystko załatwione' zostały mi tylko prezenty. Czyli Żubrówka (z mojego kochanego Podlasia ;)) - niestety nie w żubranku, bo nigdzie już jej nie ma, czekoladki Wedla - zapewne z Chopinem, albo jakieś takie polskie ;) Może kupię też Ptasie Mleczko (i nauczę ich tajemnej metody obierania). I na końcu - jakiś album o Polsce. Znalazłam taki cudny - "Treasures of nature", ale z drugiej strony nie chcę im pokazywać samej przyrody, bo wyjdzie, że mieszkamy w lesie... Oczywiście żartuję, ale chodzi mi o album 'mieszany', czyli przyroda, zabytki i miasta :)

Więc moi drodzy - to chyba ostatnia notka o wyjeździe, którą piszę z Polski!
Mam nadzieję, że nie zgubię się na żadnym lotnisku, że nic się nie opóźni i, że będę mogła coś wam napisać jak tylko przyjadę albo z któregoś lotniska.

A jeśli nie, to jak wstanę następnego dnia w Sparks, NV...

***

Mam Żubrówkę w żubranku!
Czekoladki Wedla w serduszku.
Torcik wedlowski.
No i 2 albumy o Polsce :)