sobota, 2 maja 2009

Spring Break

Piątek, 10 kwietnia:
I wyruszylismy w drogę! Samochód jest zapakowany po brzegi ;) Jest godzina 18 i chyba pójdę spać!

***

Na kolację zajechalismy do restauracji serwujacej steki. Ja zjadlam żeberka, razem z Ann.

Pozniej trafiliśmy do miasteczka Bishop, aby znaleźć jakiś motel - była 21.
Zmęczeni przenocowalismy w Vagabond Inn i następnego ranka zjedlismy śniadanie w Jack's - czyli typowym amerykanskim barze, nie tylko sniadaniowym :)
Po śniadaniu wybraliśmy się do Kmartu, bo Allan potrzebował butów.
A już przed samym wyjazdem trafilsmy do piekarni ze slynnym chlebem :)

Teraz jedziemy do taty Ann, a wieczorem na kolację do Buca Di Beppo - wloskiej restauracji w stylu rodzinnym, czyli jedno danie wystarczy dla ok. 3 osób.

Na kolację przyjechali też Scott, Judy, Taylor & Garrett oraz córka Carmen (żony taty Ann) – Eve.

***

Właśnie zjedlismy kolację - pizzę i spaghetti.
Padam z nóg, mimo ze przespalam cała drogę, ale u mnie to normalne, ponieważ sen w samochodzie to tylko sposób na zabicie czasu ;)
Po kolacji wrócimy do Riverside, miasteczka, gdzie mieszka tata Ann - będziemy u niego nocować w tym tygodniu, dopóki nie wyjedziemy do Las Vegas.
Riverside jest ok. 70 mil od LA.
Jutro wielkanoc, więc idziemy do Scott'a (brat Ann) i Judy na kolację :)
W poniedziałek - Disneyland!



***

Wielkanoc spędziliśmy u Scott'a i Judy -świetnie się bawilam! Trochę pomoczylysmy się z Jessi w jacuzzi, zjedlismy obiad - żeberka z grilla, 'company potatoes' (ziemniaki z serem i czymś jeszcze posypane płatkami kukurydzianymi), i truskawki w czekoladzie - pychota!

Po obiedzie było polowanie na jajka! W Stanach to właściwie tradycja - małe dzieci szukają plastikowych jajek wypełnionych słodyczami, które dorośli chowają, np. w ogródku.
I tak - robią to zwykle dzieci, ale ten rok był wyjątkowy, ponieważ to było dla mnie coś nowego, więc wszyscy postanowili zorganizować dla mnie, Jessici, Taylor (16) i Garrett'a (19), co było naprawdę zabawne ;)
Dorośli schowali dla nas jajka w ogródku i rozpoczęliśmy nasze polowanie! Ja znalazłam 26 jajek, Taylor 29, Garrett 28, a Jessica 24.
Była nawet 'bitwa' o jajka ;) ale wszyscy skonczylismy z mnóstwem słodyczy!



I tak minął cały dzień, teraz jesteśmy w drodze do domu taty Ann, jest 8:23 :)

Kalifornia bardzo różni się od Nevady - oczywiscie o tej porze roku jest tu zdecydowanie cieplej, a poza tym jest tu egzotycznie ;) Zapewne więcej napisze, kiedy odwiedze LA.

***

Teraz czekamy w kolejce na Space Mountain, oczywiście jesteśmy już w Disneylandzie! Jest gorąco, na całe szczęście jesteśmy w cieniu. Czas oczekiwania to ok. 50 minut, w kolejce byłyśmy już jakieś pól godziny więc zaraz nasza kolej ;) Jest 11 :)

***

Space Mountain był super - wszystko wyglądało jakbyś był w statku kosmicznym, to byl rollercoaster, ale w środku - nie wiedziałeś, gdzie jedziesz, bo było ciemno, jakbyś był w kosmosie!



Potem wybraliśmy sie na lunch i szczerze powiem, ze jedzenie w Disneylandzie jest drogie i niesmaczne ;) Cheeseburger z frytkami kosztował mnie $7, a był strasznie suchy...
Wtedy spotkaliśmy sie z Nolanem, chłopakiem Jessici, i jego rodzicami, bo oni również wybrali sie do Disneylandu. Potem sie rozdzielilismy, my mieliśmy fast pass na Autopie (jeśli nie chcesz czekać w kolejce możesz wyrobić sobie fast pass, mały bilecik, na którym masz czas, kiedy masz wrócić, np. pomiędzy 1:20-2:20), a oni poszli nam załatwić fast passes na Splash Mountain.

Po tym poszliśmy na Autopię, czyli po prostu samochodziki, które prowadzisz ;) Nic specjalnego. Nawet nie uzylismy naszych fast passes, bo musielibyśmy czekać ok. 10 minut, a kolejka nie była długa.

Następnie 'it's a small world' - czyli podróż po malutkim świecie mechanicznych lalek prezentujących wiele krajów (Polski nie znalazłam), śpiewających i tańczących. Po jednym razie ta melodia zostaje ci w głowie. ;) Dekoracje były niesamowite i wszystko wyglądało naprawdę bajkowo!









Następny przystanek - tea cups, czyli zwariowane filiżanki, które chyba kazdy zna - ja i Jessica postanowilysmy kręcić sie jak najszybciej, więc potem trochę kręciło nam sie w glowach.

Kupiłam sobie kapelusz z uszami Mickey ;) Niestety wybrałam taki, na którym nie mogli wyszyc mojego imienia, ale potem mimo wszystko o to poprosiłam ;D

Potem wybrałyśmy sie do Frontierland na Big Thunder Mountain Railroad - drewniany rollercoaster! Jeszcze wtedy byłam tylko ja, Jessi, Ann i Allan, potem mieliśmy sie znów spotkać z Nolanem ok. 15.

Była 14:30, kiedy zobaczylysmy, ze kolejka na Pirates of the Carribean jest naprawdę krótka - Allan nie lubi kolejek, bo ma chorobę lokomocyjna, więc nie był na wielu atrakcjach - tym razem też postanowił na nas poczekać. Teraz dla tych, którzy mnie nie znają -Piraci z Karaibow to mój ulubiony film -wszystkie części - uwieliam Jack'a Sparrowa, więc nie mogłam sie doczekać, kiedy w końcu wsiadziemy do łódki. A jak to wyglądało? Plynales w łódce, było bardzo ciemno, wszystko było oświetlone małymi lampkami - coś w stylu sceny z drugiej części Piratow, kiedy Jack został zabity i jego ekipa wybrała sie do Calypso, zeby sie dowiedziec, jak mogą przywrócić Jacka do zycia - plyneli noca w łódkach do domu Calypso. Potem były sceny prawie jak z Tortugi - naprawdę super - i oczywiście Jack Sparrow pojawił się kilka razy, a dokładnie 3 ;) Niestety tylko jako woskowa lalka...









Po Piratach poszliśmy na Splash Mountain - kolejka, na której zdecydowanie sie pomoczysz :) To była jedna z fajniejszych atrakcji, co prawda byłam trochę mokra, ale było warto!

Potem spotkaliśmy sie z Nolanem i jego rodzicami i znów poszliśmy zjeść, ja kupiłam sobie jabłko w karmelu :)

Następnie Haunted Mansion - czyli nawiedzona posiadłość - ta atrakcja nie była straszna, bardziej interesujaca, ze świetnymi efektami.

Po tym wybraliśmy sie z Nolanem i jego rodzicami, do domku na drzewie Tarzana, czyli Tarzan’s Treehouse. Czules sie jak w dżungli, ale poza tym nie było to nic specjalnego – po prostu domek na drzewie :)











Kolejną atrakcją był Jungle Cruise, czyli trochę śmieszny rejs po sztucznej dżungli, ze sztucznymi zwierzakami ;)















Następnie Big Mountain Thunder Railroad po raz drugi!

Potem Dumbo – Ann powiedziała, że muszę pójść na Dumbo, więc poszliśmy – już wtedy była z nami Taylor, więc poszliśmy we czwórkę – ja, Jessica, Nolan i Taylor.

I po raz kolejny powtórka na Tea Cups – tym razem we czwórkę, więc było trochę ciasno ;)





I jeszcze jedna powtórka – ‘it’s a small world’.

Teraz jesteśmy w meksykańskiej 'restauracji' - wygląda jak restauracja, ale jak to jest w Disneylandzie wszystko jest 'na pokaz' :)
Jeszcze nie wracamy do Riverside, zostajemy na fajerwerki, jest 19:40.
Dołączyli do nas Scott, Judy, Taylor i Garrett, ale wrócili do domu po kolacji.

Po kolacji poszliśmy sprawdzić jak długa jest kolejka do Indiana Jones Adventure, ale czas oczekiwania wynosił ok. 80 minut, więc sie poddaliśmy i poszliśmy na Matterhorn Bobsleds, czyli kolejkę bobslejową.

Po tym obejrzelismy fajerwerki, niestety nie z Main Street, ale z placu w Tomorrowland, bo ja i Jessie chciałyśmy pójść na StarTours, czyli 'lot kosmiczny' w symulatorze :)







Następnie wybraliśmy się do Downtown Disney, czyli centrum ze sklepami, a potem już wróciliśmy do Riverside – wszyscy byliśmy zmęczeni, a nóg po prostu nie czuliśmy, ale mimo wszystko każdy się świetnie bawił!

Reszta zdjęć:



***

Następnego dnia wyruszylismy do LA z Riverside.
Na początku wybraliśmy się do Griffith Park Observatory, trochę pospacerowalismy i wyruszylismy na Hollywood Boulevard. Akurat ustawiali światła i czerwony dywan na premierę '17 Again', ten nowy film z Zac'iem Efronem w Grauman's Theater, więc nie mogliśmy zobaczyć wszystkich odcisków rąk w betonie, bo wszystkie znajdują sie przed wejściem, które było pokryte czerwonym dywanem.













Nie spędziliśmy tam zbyt duzo czasu, trochę pochodzilismy po Hollywood Boulevard - ja chciałam znaleźć gwiazdę Johnny'ego Deppa, ale niestety mi sie nie udało :) widziałam za to mnóstwo innych gwiazd - oczywiście mam na myśli te na chodniku ;)





















Reszta zdjęć:


Potem wybraliśmy sie do hotelu, żeby dostać pokój, a potem do Olive Garden na obiad.
Po obiedzie wróciliśmy do hotelu, zeby sie przyygotowac na 'Big Bang Theory' -to sitcom, kręcony na żywo w WB studios. Ann zamówiła bilety online za darmo - one nigdy nic nie kosztują.
Więc o 17 wyruszylismy do studia, niestety wydają więcej biletów niż miejsc, na dodatek to był prawdopodobnie season finale, bo było ok. 130 vip'ow. Czekaliśmy w kolejce ponad 1,5h i niestety okazało sie, ze nie ma dla nas miejsc - linia uciela się dosłownie przed nami :) Bylismy zawiedzeni, bo było całkiem chłodno i wietrznie... Po tym pojechaliśmy do Outback Steakhouse na deser i wróciliśmy do hotelu. Przynajmniej mogliśmy dluzej pospac!

***

Następnego dnia (środa) czekało nas Universal Studios!
Po śniadaniu w Tallyrand - kolejnej typowo amerykańskiej knajpce, dotarliśmy do Universal ok. 10 rano. Było całkiem chłodno, więc trochę zmarzlam...
Przed wejściem spotkaliśmy się z Nolanem i chłopakiem jego mamy, Davem.

Najpierw musieliśmy przejść przez City Walk - mnostwo restauracji i sklepów.
Wejście do Universal Studios było po drugiej stronie.















Pierwsza atrakcja, na która zdecydowlismy sie pójść to Studio Tours, czyli wycieczka po studiach Universal!



Było mnóstwo atrakcji i efektów specjalnych. Zobaczyliśmy plan Desperate Housewives, który przygotowywali do kręcenia. Pokazali nam, jak tworzone są efekty w filmach, takich jak Fast & Furious, pokazali nam plany zdjęciowe uzywane do westernow, z ulicami z Europy (w zaleznosci jaki chcą kraj, po prostu zmieniają język na znakach i tablicach ;)). Był też 'park', a dokładniej skrawek trawy z drzewem, na którym kręcą zbliżenia, które mają mieć miejsce, np. w Central Parku, byl plan z metrem Nowego Jorku - a dokładniej z wypadkiem - z efektami specjalnymi dla uczestników wycieczki, i plan zdjęciowy z ‘Revenge of the Mummy’. Gdzieś w pobliżu kręcili jakiś film, więc musieliśmy być cicho przez pewien czas. Na dodatek zobaczyliśmy plan katastrofy lotnicznej z ‘War of the Worlds’ – czyli Boeing 787 w kawałkach ;)

















































Po tym wybraliśmy się na ‘The Simpsons Ride’, czyli symulator rollercoastera w ‘Krustyland’, to była jedna z fajniejszych kolejek – zwykle w symulator ekran jest mały, ale tym razem był to widok na cały sufit i na całą ścianę, na dodatek, kiedy działo się coś związanego z wodą to coś na ciebie pryskało ;) Np. kiedy trafiliśmy do buzi Maggie (najmłodszej w rodzinie Simpsonów) to spryskali cię wodą i na dodatek czułeś zapach małego dziecka ;)





Zeszliśmy na lower lot i ja, Jessica, Nolan i Dave wybraliśmy się na Jurassic Park Ride – wodną kolejkę z mnóstwem efektów specjalnych, jak to w Universal Studios ;) Ann i Allan poszli zobaczyć ‘Special Effects’ show i mieliśmy się spotkać na placu, ale gdy wyszliśmy ich jeszcze nie było, więc postanowiliśmy wybrać się na ‘Revenge Of The Mummy The Ride’ – to był jeden z lepszych rollercoasterów – znów w środku, znów z mnóstwem efektów – baaardzo szybki ;)

Potem spotkaliśmy się z Ann i Allanem, ja chciałam zobaczyć ten sam show, który oni zobaczyli, ale Jessica chciała pójść jeszcze raz na rollercoaster, więc poszłam sama i mieliśmy się spotkać na miejscu za pół godziny.

‘Special Effects’ show był interesujący – najpierw pokazali nam, co można zrobić ze słynnym ‘green screen’, czyli ogólnie o efektach specjalnych, kolejna część to makijaż i tworzenie potworów, pokazali nam nóż z ‘dziurą’ ;) I potwora sterowanego ruchem – osoba musiała mieć na sobie czujniki i każdy ruch wykonany przez tę osobę, był powtarzany przez potwora ;)
Ostatnia część to ‘sound stage’, czyli nagrywanie dźwięków, a dokładniej efektów dźwiękowych – paru ochotników było na scenie i wszyscy nagraliśmy dźwięk do sceny z King Konga :)







Po tym spotkałam się z resztą i wybraliśmy się, żeby zobaczyć kolejny show ‘Backdraft’, czyli jak powstał ten słynny film (po polsku ‘Ognisty Podmuch’) – jeśli ktokolwiek go widział – ten film jest pełen efektów specjalnych z ogniem ;)
Najpierw obejrzeliśmy 2 krótkie filmy, o tym jak powstawał sam film, a na koniec byliśmy na planie, na którym zademonstrowali nam efekty z ogniem ;) To było naprawdę niesamowite!





Po tym trafiliśmy do atrakcji ‘Shrek 4-D’, czyli film w 3-D – dodatkowo siedzenia ruszały się razem z akcją ;) No i znów – coś z wodą (np. kichający Osioł) czułeś to na własnej skórze ;)

Następnie wybraliśmy się do House of Horrors, a dokładniej ja, Jessica, Nolan, Dave i Allan. Mnóstwo efektów i aktorzy przebrani za potwory, co dla większości było przerażające i słyszałeś mnóstwo krzyków ;) Ja niestety się nie bałam, hehe. Jedyny moment, kiedy się naprawdę bałam to pokój z laleczką Chucky... Uch, nienawidzę tej lalki :P



Następnie wybraliśmy się na ‘Terminator 2: 3D’ – to było bardzo podobne do Shreka, ale z aktorami latającymi po scenie i udającymi, że są aktorami z filmu :P Średnio mi się to podobało i było strasznie głośno.
Na sam koniec zostawiliśmy najlepszy show – WaterWorld – jeśli widziałeś film, wiesz o co chodzi ;) Opis ze StopKlatki: W bliżej nieokreślonej przyszłości, po stopnieniu wiecznych lodów na obu biegunach cała ziemia zostaje zalana przez wodę. Ludzie mieszkają w przedziwnych konstrukcjach na wodzie, poruszają się barkami, łodziami. Wierzą jednak, że gdzieś pozostał jeszcze suchy ląd i marzą o dotarciu do tego mitycznego miejsca.
To powinno wystarczyć ;)















Po WaterWorld poszliśmy na kolację do Tony Roma's w CityWalk. To był koniec naszego dnia w Universal Studios.



Jak już wcześniej wspomniałam, bardzo chciałam zobaczyć gwiazdę Johnny'ego Deppa, więc znalazłam adres i po Universal Studios zajechaliśmy na Hollywood Boulevard zrobić zdjęcia ;) Niestety nie miałam okazji zobaczyć jego odcisków rąk i butów w betonie, bo się trochę spieszyliśmy ;)



Po tym przejechaliśmy się po Rodeo Drive i wyruszyliśmy z powrotem do Riverside.













Reszta zdjęć:


***

Dzisiaj rano pojechaliśmy do miasteczka Balboa, wynajęliśmy rower dla 4 osób i poszliśmy zjeść lunch, a potem jeszcze trochę pojeździliśmy na chodniku przy plaży. Potem pojechaliśmy do Newport Beach City, żeby posiedzieć chwilkę na plaży i zjeść 'Balboa Bar', czyli waniliowe lody w czekoladzie pokryte np. orzechami lub płatkami czekoladowymi. Wszystko zajęło nam ok. 2 godzin i wróciliśmy do Riverside.



Teraz siedzimy w Riverside i czekamy na Scotta i Judy, którzy mają przyjść na kolację :)

Jutro wyjeżdżamy do Las Vegas. :)

Dzisiaj (piątek) wyjeżdżamy do Las Vegas. Na początku mamy sie zatrzymać, żeby zobaczyć Hoover Dam. W Las Vegas będziemy do niedzieli i potem już do domu. Wracamy przez Dolinę Śmierci, więc czeka mnie jeszcze dużo atrakcji. Właśnie zjedlismy śniadanie i spakowalismy walizki - to nasze ostatnie chwile w Riverside. Podróż do Las Vegas zajmie nam ok. 3, 4 godzin.

***

Jestesmy właśnie w drodze do hotelu.
Zobaczyliśmy Hoover Dam, ta tama jest ogromna i przyprawia o ból głowy ;)



***

Po Hoover Dam wybraliśmy sie do Las Vegas. Najpierw pojechaliśmy do hotelu, żeby sie zameldować. Zatrzymaliśmy sie w hotelu Hilton - brzmi drogo, ale pokój był tańszy niż ten w motelu w Bishop ;) Kiedy zawleklismy nasze walizki do pokoju, ja i Jessica postanowilysmy wybrać sie na basen. Było gorąco, ok. 30 stopni. Była 16, a o 19 mieliśmy pójść na kolację do Black Angus, więc posiedzialysmy przy basenie około 2 godzin, trochę się poopalalysmy i posiedzialysmy w basenie i jaccuzzi.



Po kolacji wybraliśmy sie na przejazdzke po Las Vegas Boulevard, żeby pooglądać kasyna nocą, niestety z samochodu. Potem Freemont Street Experience - czyli ekran na suficie ;)

























Reszta zdjęć:


Do hotelu wrociilismy po północy, byliśmy strasznie zmęczeni. Ja rzucilam sie na łóżko i urwał mi sie film ;D

Następnego dnia zjedlismy śniadanie w hotelowej restauracji i wyruszylismy zobaczyć kilka słynnych hoteli. Pierwszy był Luxor - w kształcie piramidy, z windami, ktore jeżdżą na boki ;)

Po Luxorze, zwiedzilismy Escalibur - czyli hotel w kształcie zamku. Na koniec zostawiliśmy New York-New York, ten hotel ma na dodatek rollercoaster, więc Jessica chciala sie na nim przejechać - dla mnie to zbyt dużo wrażeń, hehe. Nie zrozumcie mnie źle - mam chorobę lokomocyjna, a zaraz po tym mieliśmy wyruszyć do Doliny Smierci, wiec zrezygnowałam...



***

Właśnie jesteśmy w drodze do Doliny Smierci, to będzie ostatnia rzecz, która zobaczymy na tej wycieczce :)
Dolina Smierci jest ok. 4 godziny od Vegas, potem zatrzymamy się w Toponah, żeby przenocowac i jutro (niedziela) wracamy do Reno.

***

Dolina Śmierci jest całkiem monotonna z samochodu ;) Zatrzymalismy się najpierw w centrum dla turystów, potem 2 razy dla mnie, bo chciałam porobić zdjęcia (aparatem analogowym, bo cyfrowym pstrykalam fotki z samochodu), a na koniec przy Scotty's Castle - prawdziwej villi w stylu hiszpanskim :) Wypstrykalam prawie 2 filmy - została mi resztka drugiego filmu, więc będę miała, co robić w poniedziałek w klasie fotograficznej ;)
Ogólnie jeśli nie planujesz się wspinać albo chociażby trochę zejść z drogi, Dolina Śmierci nie jest tak atrakcyjna, ale mimo wszystko jest to fascynujące, jak mnóstwo roślin i zwierząt potrafi tu przeżyć! Na pustkowiu, ok. 40 stopni, a w lecie jeszcze więcej... Chciałam zobaczyć wysuszone jezioro i parę innych rzeczy, ale nie ma jak, jeśli nie zbaczasz z głównej drogi :) A jeśli zbaczasz to musisz iść piechotą, mieć na sobie wysokie buty i jeansy, bo jest tu pełno grzechotnikow, skorpionow i czarnych wdow. Zwykle trzymają się z daleka od drogi, więc na szczęście nic takiego nie widziałam, ale jak zatrzymaliśmy się na poboczu, zebym mogła porobić zdjęcia, chciałam podejść bliżej do kwiatka, ale zobaczyłam norę, więc zdecydowałam się zawrócić, hehe. Grzechotniki chowają się w taki sposób w ziemi :)
Acha, skąd się wzięła nazwa 'Dolina Śmierci'? W grudniu 1849 roku niepoinformowani poszukiwacze złota trafili do tej doliny i długo im zajęło, żeby się z niej wydostać, bardzo cierpieli, była ich około setka, jeden zmarł, a gdy reszta się wydostala większość z nich zginęła na pustyni - więc nazwa 'Dolina Śmierci' ma być uhonorowaniem ich cierpienia.



***

Teraz jesteśmy w na autostradzie 91 w drodze do Toponah :) Jak już wspomnialam, tam nocujemy i następnego dnia wracamy do Reno!

***

Ogólnie wyjazd był super, mnóstwo zobaczyłam, chociaż nie mieliśmy na wszystko zbyt wiele czasu. Ta wycieczka była głównie dla mnie, bo oni już wszędzie byli :) Ciesze sie, ze dzięki nim mogłam tak wiele zobaczyć!
Mój wyjazd powoli dobiega do końca i już wkrótce do domu! Ale przed powrotem czeka mnie kolejna przygoda - miesiąc w New Jersey u mojego wujka. Wyckoff, miasto w którym mieszka, znajduje sie ok. 30 mil od NY. Planuje pozwiedzać NY, może wybiorę się zobaczyć Cirque du Soleil, pewnie zobaczę coś na Broadway'u - zobaczymy! :)

Wiem, ze jeszcze dużo przede mną. Mam nadzieję, ze podobała się wam notka, bo zajęło mi to mnóstwo czasu, haha... Wątpię, że spisalabym wszystko po powrocie do domu - połowy bym nie pamiętała. Pisane na bieżąco było dobrym pomysłem ;) Pozdrawiam!

PS. Przepraszam, że tak długo zajęło mi dodanie tej notki - była gotowa już w niedzielę, po naszym powrocie, ale bez zdjęć - niestety znów miałam pewne problemy z laptopem, dlatego zdjęcia dodałam dopiero dziś.