piątek, 1 lipca 2011

Przyzwyczajenia i odzwyczajenia

Jestem w Londynie już od tygodnia, chociaż wydaje mi się, że zdecydowanie dłużej. Tak jakby ten tydzień rozciągnął się na długi, ale na pewno nie nudny miesiąc czy chociażby kilka tygodni.

Właśnie dopadły mnie zarazki mojej współlokatorki ;) A dokładniej mojej przyjaciółki od siedmiu lat - właśnie doszłam do wniosku, że może przydałoby się opowiedzieć z kim mieszkam ;) Otóż, jak już napisałam - znamy się od 7 lat, poznałyśmy się w gimnazjum, kiedy w sumie byłyśmy małymi kochanymi dzieciakami. No dobra - nie byłyśmy kochane, byłyśmy wredne! I to naprawdę bez żadnej przesady ;) Ja na dodatek byłam małym nerwusem, którego cokolwiek potrafiło wyprowadzić z równowagi. Gdybym powiedziała, że do dzisiaj mi to całkowicie przeszło - skłamałabym, ale prawda jest taka, że tych siedem lat mnie zmieniło. Zmieniło też Elę, moją przyjaciółkę, która też miała dosyć ciekawy życiorys, ale to w sumie jej decyzja, czy chciałaby się nim podzielić, więc nie będę tutaj tego opisywać :) Ale do rzeczy - chodzi mi o to, że mimo tylu lat, mimo tego, że ja byłam w Stanach, ona później w Londynie, mimo tego że rozjeżdżałyśmy się całe życie, jakimś cudem utrzymywałyśmy kontakt (nawet jeśli następowały gigantyczne przerwy) i jesteśmy teraz tutaj razem w Londynie. Życie jest trochę śmieszne :)

No i właśnie Ela zaraziła mnie czymś, czymkolwiek to jest. Siedzę właśnie sobie w moim łóżku (czytaj na materacu na podłodze ;)) pod kocami i mam się kurować. Ela wyszła do pracy.
Dzisiaj nie mam nic do roboty, ale nie mogłam powiedzieć tego samego o kilku poprzednich dniach.

Zacznę od informacji pozytywnych - wczoraj dostałam pracę! :) Pozycja barista/sprzedawca w Le Pain Quotidien - to sieć restauracji. Oczywiście nazwa francuska ;) Trening, tzw. Akademię zaczynam w poniedziałek.
Pracę dostałam po dniu próbnym - było fajnie, nie jakoś super lekko, ale ja uczę się dosyć szybko, zresztą większość rzeczy była mi po części znana :) Wczoraj pracowałam tylko na barze, ale na moim stanowisku będę pracować na trzech barach. Le Pain Quotidien, w którym dostałam pracę, czyli w Covent Garden, pracują 73 osoby ;) Teraz już 74! Wyobraźcie sobie więc, jak duży jest ruch i co może się tam dziać przy takiej ilości pracowników, zmian itd, itp...

Oczywiście zanim dostałam pracę to jej szukałam ;) A jest to jeszcze bardziej męczące niż sama praca. Latałam po całym mieście z rozmowy na rozmowę :) Miałam rozmowę i dzień próbny w pubie w Soho, ale niestety nie oddzwonili, miałam rozmowę w Inditexie (Zara, Pull&Bear itd.) - pracę nawet w sumie dostałam w Zara Kids na Brent Cross (centrum handlowe oddalone o ok. 10 min od miejsca, gdzie mieszkam), bo miałam rozmowę z managerką, której się spodobałam, ale zaoferowali mi 20h/tyg., kiedy ja szukałam czegoś na cały etat, więc zrezygnowałam ;) Miałam rozmowę w hotelu Premier Inn i dostałam dzień próbny w tą sobotę (ale przecież już mam pracę ;))... Sporo tego było i wiem, że na pewno o czymś zapominam!

Cokolwiek by się nie działo, trzeba przyznać, że praca w ciągu tygodnia to niezły wynik! ;)
Aa, wspomnę jeszcze, że dziś mam jeszcze jedną rozmowę w Hollisterze - tam praca jest naprawdę part-time i mam nadzieję, że będę mogła mieć dwie prace - jedna w Le Pain Quotidien, a druga w Hollisterze, ale zobaczymy, czy mnie w ogóle zechcą! ;)

Trochę zmęczyło mnie pisanie, bo w końcu jestem chora i ciężko mi się dzisiaj skupić, hehe, więc żegnam i będę zdawała relacje, jak coś się znów będzie działo.
A, i żebyście zdawali sobie sprawę - moje fundusze skończyły się już dawno temu, haha, zostało mi 5 funtów i w sumie przez kilka dni i do następnego piątku (pierwsza wypłata) utrzymuje mnie Ela! :)

EDIT: zabawne jest to, że zapomniałam, jaki tytuł nadałam notce i o czym miałam między innymi napisać...
Otóż kiedyś ciężko było mi się przyzwyczaić do zmian. Nie lubiłam nocować u koleżanek, bo było to coś innego, nie lubiłam spać pod namiotami, wyjeżdżać w nowe miejsce (nawet hotele nie były takie wygodne) - po prostu czułam się nieswojo i chciałam wracać do swojego łóżka, do swojego pokoiku. I jak zwykle - zmieniły mnie Stany i moja wymiana :) Pamiętam, że chociaż w Stanach było kilka dni odnajdywania swojego miejsca, to udało mi się to wyjątkowo szybko! No i jak to ma się do teraźniejszości - zdałam sobie sprawę, że nie analizuję już zbytnio tego, gdzie jestem i co tu robię, i co dzieje się w domu. Nie mówię, że o tym kompletnie nie myślę, ale nie chcę zwariować i nie rozkładam wszystkich sytuacji i zmian na części pierwsze. Może właśnie na tym polega dorastanie i właśnie wtedy następuje ten moment, kiedy już czas rozpocząć życie na własny rachunek ;)
No i teraz ten tytuł ma sens. Chyba! :)


5 komentarze:

Anonimowy pisze...

Fajnie ;) To bardzo dobrze,ze przyzwyczajasz sie i tak ja napisalas nie rozkladasz kazdej sytuacji na czynniki pierwsze ;)Ja akurat estem osoba ktora zawsze musi analizowac nawet najmniejszy szczegol...a jednak to nie jest dobre.Mam nadzieje,ze mi rowniez tak jak i Tobie z czasem to przejdzie:) Pozdrawiam i powodzenia:):*

Anonimowy pisze...

powodzenia w Londynie! ;)

Anonimowy pisze...

Cieszę się że piszesz jeszcze notatki, czekam na następną :)

Anonimowy pisze...

Jak matura?

motocykle z usa pisze...

fajnie tu u Ciebie :)