czwartek, 30 lipca 2009

Podróż; i już w Polsce.

Niestety trochę mi zajęło wstawienie tej notki, za co przepraszam, ale dzieje się naprawdę dużo ;)

Notka pisana na bieżąco:
W końcu nadszedł czas pożegnać się ze Stanami. Jest mi i smutno, i jestem podekscytowana - zostawiam za sobą rok życia, rodzinę, która poznałam na nowo, nowych znajomych, tysiące sklepów jak Ross, Marshall's czy TJ
Maxx, hehe, ale wracam do domu, chociaż sama w tym momencie nie wiem gdzie on jest - mam na myśli fakt, że czuję się trochę zagubiona, tak jakbym podróżowała już tyle, że zapomnialam skąd tak naprawdę pochodzę. Zobaczę się w końcu z rodzicami - nawet nie wiecie, jak dziwnie było się z nimi żegnać mowiac 'do zobaczenia jutro' i naprawdę mieć to na myśli.

Jeszcze do niedawna byłam bardzo podekscytowana na myśl o powrocie, ale jak już wspomnialam trochę się pogubiłam. To uczucie, że mogę zrobić wszystko gdzieś uciekło, ale być może jestem po prostu zmęczona, sama już nie wiem. Polska znów stała sie jakimś szarym i ponurym miejscem w mojej głowie, ale mam nadzieję, że nie mam racji...

No cóz, właśnie siedzę w samolocie - po raz kolejny. Do lotów jestem już przyzwyczajona, teraz przypominam sobie mój pierwszy lot, a raczej lot do Stanow... Byłam zestresowana, że sie zgubie albo że się spoźnię albo że ktoś mnie okradnie, coś mi się stanie i milion innych bzdur! Latanie samemu nie jest straszne, ale też nie jest jakaś przyjemnoscia kiedy twój bagaż podręczny troszkę waży ;)

Apropos bagażu - jak sobie z nim poradzilam? Jak pamiętacie wspominalam coś o wysłaniu kolejnej paczki. Sytuacja nadbagażu okazała sie realnoscia, kiedy jak szalona chodzilam po sklepach, co skończyło się...hmm, chyba sześcioma parami butów i jeszcze kilkoma ciuchami (tego na szczęście było zdecydowanie mniej). Wpadłam więc na pomysł z zapłata na nadbagaż. Postanowiłam spakować jedna z walizek tak aby ważyła mniej niż 32kg (limit dla bagaży dla pierwszej klasy), druga 23kg :) Ostatecznie skończyło sie na 31kg i chyba 22kg. Za nadbagaż zapłaciłam $50, czyli właściwie tyle samo ile zaplacilabym za paczkę do Polski, któraby szła ponad 2 tygodnie.

Natomiast wspomnę jeszcze o paczce, która wysłałam ze Sparks przed moim wyjazdem - przypomne, że najpierw wysłałam ja do Chicago do biura Polameru, a oni później wysłali ja do Polski - przewidywana data dotarcia paczki do Warszawy to 2 sierpnia, więc w Polsce będzie całkiem wcześnie, ale teraz zależy, czy się do mojej paczki pełnej ciuchów przyczepia - jeśli tak wydaje mi się, że z Warszawy do Bialegostoku dotrze po ok. 2, 3 tygodniach od dotarcia do Polski, ale miejmy nadzieję, ze dojdzie wcześniej.

Więc w tym momencie czekam na wystartowanie samolotu. Lecę Air France, więc naokoło mnie są sami Francuzi :) Moj lot będzie trwał ok. 8 godzin, potem przesiadka w Paryzu i o 11:50 jestem na Okeciu! Cała podróż będzie trwać ok. 12 godzin, czyli o połowę krócej niz kiedy lecialam do Stanow - jednak wschodnie czy zachodnie wybrzeże robi różnice :)

Jak na razie nie dzieje się nic ciekawego, ale wspomnę, że kiedy szłam do bramki zaczęła się całkiem niezła burza... Lało jak z cebra! Jest już 19, więc zaraz będziemy lecieć! :) w końcu... Oczywiście w NJ dalej wilgotno, jeszcze nigdy w życiu sie tak nie pocilam! ;P

Niestety samolot jest opóźniony, co oznacza, mogę spoznic się na samolot w Paryzu, ale nie ma sie co martwić na zapas - zobaczymy jak to wyjdzie! :)

W koncu zaraz startujemy, jest 20:16, więc już raczej na pewno spoźnię się na przesiadke :) Zaraz będę oglądać 17 Again, a teraz oglądam na żywo jakiś pożar, który widzę z samolotu... Jestem bardzo ciekawa, co się stało, ale chyba sie nie dowiem :)

***

Jestem jestem chyba w jakimś piekle. Dosłownie zaraz kogoś zamorduje. Oczywiście spoznilam się na lot o kilka minut - po prostu cudownie, próbowałam wydostać się z samolotu jak najszybciej, ale jak zwykle wszyscy się slimaczyli... Kiedy zobaczyłam, że właśnie zamknęli mój lot tuż po moim biegu z moja torba i laptopem, które wbrew pozorom sporo ważą, z bólem w całym ramieniu od targania tego wszystkiego i z zaczerwienionymi dłońmi, bo ta torba jest za ciężka żeby zalozyc ja na ramię, miałam łzy w oczach - jakiś gość z usmiechem na twarzy i połamanym angielskim z mocnym francuskim akcentem powiedział mi gdzie mam pójść, ale mnie to już mało obchodziło. Byłam cała spocona, zmęczona, ręce miałam odtretwiale, a i tak się spoznilam, mimo ze biegłam przez pól lotniska. Super. Oczywiście to nie koniec mojej przygody i w dalszym ciągu chętnie bym kogoś zamordowała.

Gdy w końcu dostałam się na środek terminalu, gdzie miałam dostać nowy bilet moje dłonie po prostu piekly. Oczywiście czekając w kolejce powstrzymywalam łzy, bo byłam po prostu wsciekła. W końcu nadeszła moja kolej i dostałam nowy bilet - na 12:40!!! O tej godzinie powinnam być już w Polsce... Spytałam, czy mogę jakos zadzwonić, bo muszę powiadomić rodziców o zmianie lotów i tu zaczął się prawdziwy cyrk. Na początku pan dal mi darmowa karte i wskazał mi drogę do telefonów po drugiej stronie terminalu, gdy w końcu sie tam dotargalam oczywiście zrobiłam wszystko według instrukcji na karcie, które na całe szczęście była po angielsku... Wybilam numer i po drugiej stronie słyszę nagrana po francusku wiadomość. Zajebiscie. Idę więc do najbliższego pracownika, ale to oczywiście jakaś durna pinda, która siedzi przy biurku w salonie dla klasy ekonomicznej i gowno ja ta obchodzi. Już naprawdę poirytowana
właściwie nie niose torby tylko ja kopie. Dotelepalam się do łazienki, ale oczywiście nie spakowalam żadnej bluzki, ale miałam za to szorty, więc je założyłam... Potem sama nie wiem dlaczego dotargalam się do mojej bramki, która jest już po kompletnie drugiej stronie terminalu... Ale przecież musiałam jakos powiedzieć rodzicom, ze mnie w tym samolocie o 11:50 nie ma... Więc dotargalam sie do tego powalonego centrum obsługi i spytałam gościa, który stał czy mógłby mi pomoc, bo ja już nie mam siły. On powiedział, ze to jego przerwa na lunch, ale i tak mi pomógł - to jedyna mila osoba, jaka tu spotkałam... Podszedł ze mną do telefonu i sam zadzwonił i powiedział, że ta nagrana wiadomość mówi, że linia jest zajęta i muszę spróbować pozniej. Pan mi nawet zaoferował, żebym zadzwoniła z jego komorki, ale wiedziałam, ze to będzie drogo i powiedzialam mu, ze sobie poradzę, więc teraz siedzę tu przy telefonie i
próbuje dzwonić... Na rękach mam odciski, jestem spocona, zmęczona i mam dosyc targania moim toreb, ale i tak ewnie będę musiała wrócić do tych debili z obsługi klienta, bo nie mam co zrobić. Najlepsza przesiadka w moim życiu. Takiego cyrku to ja jeszcze nie przezylam...

W końcu zadzwoniłam do rodziców, ale oczywiście nie za pomocą karty, ktora dostałam od Air France, ale za pomocą mojej karty platnicznej... Wychodzi na to, ze mimo iż to ich samolot był opóźniony i właśnie dlatego spoznilam się na ten lot, to jeszcze musiałam placic za telefon do Polski. Doprowadza mnie to do szalu. Z moja mama rozmawiałam może 20 sekund, bo nie mam też zbyt wiele na koncie...

Teraz w końcu jestem przy bramce F22. Do wejścia na poklad mam jeszcze ponad 40 minut, a do samego wylotu jakieś poltorej godziny... Trafia mnie szlag, bo już za jakieś pól godziny byłabym w Polsce... Mam dosyc.

***

No cóz, teraz naprawdę będę za jakieś pól godziny w Polsce. Jest 14:28, samolot ma lądować o 14:55. Zastanawiam sie, jak moi rodzice zabili te 3 godziny... Spytam, jak już dotre.

Wyglądam jakbym nie spała przez kilka dni... Spałam tylko troszkę w drodze do Paryza, ale głównie oglądałam filmy, bo ciężko było mi sie jakos wygodnie ułożyć. Obejrzalam '17 Again', 'I Love You, Man' i poczatek 'Duplicity'.

***

I teraz już jestem w Polsce... Jak jest? Chyba dobrze. Przyleciałam do Polski w poniedziałek ok. 15 i już wieczorem byłam w Białymstoku.

Oczywiście jak wróciłam do spałam następnego dnia do 15, a potem nie mogłam zasnąć do 4 nad ranem - tak samo było dzisiaj. Na szczęście już nie wstaję o 15, tylko ok. 11... System mam trochę rozregulowany, ale zapewne już niedługo się przyzwyczaję.

A jakie są moje wrażenia? Polska mnie irytuje. Irytują mnie ludzie, irytuje mnie zacofanie... Mimo, że Białystok bardzo się rozwinął od mojego wyjazdu, to dalej jest tym samym miastem, ludzie się nie zmienili. Po co komu nowe galerie, nowe sklepy, nowe ulice itd... To wszystko będzie i tak wyglądało tak samo.

Denerwuje mnie brak rzeczy, do których się przyzwyczaiłam. Nie mogę już pójść do Jamba Juice lub Keeva Juice, nie mogę pójść do Starbucks (chyba, że pojadę do Warszawy...). Sklepy a ciuchami też są trochę irytujące. Wszystko wydaje się droższe.

Sama nie wiem, może po prostu patrzę na wszystko zbyt krytycznie i wiem, że troszkę mi zajmie się przyzwyczaić do tych nowych realiów.
Wiem jednak jedno - mieszkać i studiować w Polsce nie planuję :)

Pozdrawiam, tym razem już z Polski.

PS. Dziękuję wszystkim za głosy w ankiecie! Wydaje mi się, że będę kontynuowała prowadzenie bloga, ale zobaczymy, jak to wyjdzie :)


8 komentarze:

Anonimowy pisze...

tobie trudno dogodzić... byłas w stanach narzekałaś, przylecałaś do polski - narzekasz...

familiar stranger pisze...

Pamiętam to uczucie po powrocie. Ciągła irytacja. Z czasem się przyzwyczaisz ; )

Pozdrawiam (:

I przez cały rok czytałam Twojego bloga, nawet jak już sama byłam na miejscu. Dzięki!

Anonimowy pisze...

trudno się Tobie dziwić, że po roku w Stanach małe miasto jest uciążliwe :) MAM NADZIEJĘ, ŻE BĘDZIESZ PISAŁA DALEJ :)

Unknown pisze...

Przyzwyczaisz sie do Polski. Troche szkoda, ze zakonczylas pobyt w Stanach wizyta w NY.. Gdybys wrocila do domu z malej miejscowosci i latwiej byloby Ci sie dostosowac. No i wiadomo, ze sa lepsze polskie miasta i gorsze ;p
Co do ludzi i wszystkiego innego - kazdy chyba tak ma, ja po powrocie z wakacji zawsze sie irytuje na zastana rzeczywistosc po powrocie, a co dopiero Ty musisz odczuwac po rocznej nieobecnosci.
Ciesz sie towarzystwem rodziny i odkrywaj wszystko na nowo. Bowiem nawet gdy wyjedziesz na studia za granice to nawet najpiekniejszy zakatek swiata po jakims czasie zbrzydnie. Proza zycia.
Najwazniejsze, ze przezylas niesamowita przygode :)
I mozesz wszystko! Ale najpierw wypocznij i zregeneruj sily ;) Niech moc bedzie z Toba! =)

Anonimowy pisze...

Po co targałaś na lotnisku te bagaże? To w Paryżu na lotnisku nie mają wózków bagażowych? jakoś mi się wierzyć nie chce...

Pisanie bloga po powrocie jest troche bez sensu. To co ma swój początek ma też swój koniec. Blog miał być o pobycie w USA, który się skończył także teraz płęta i zakończenie :) Po co wypisywać kolejne notki o tym jak bardzo źle jest w Polsce...

Anonimowy pisze...

A ja np chcialabym sie dowiedziec, jak wyjazd zmienil Twoje zycie Maju.

A wozenie bagazu podrecznego na wozku wygladaloby komicznie. Zastwanow sie nad tym co piszesz.

SUPER, ZE WROCILAS do naszego szarego i smutnego miasta.
Do Ani: Bialystok jest miastem lepszym ;)

Anonimowy pisze...

Do koleżanki wyżej:
ja mam się zastanowić? To Ty przeczytaj jeszcze raz notatkę i zobacz jak ciężko było się przemieszczać z cieżką torbą/torbami - czy rzeczywiście lepiej padać ze zmęczenia? Wtedy wyglądasz poważnie? A gdybyś wzięła te bagaże/ten bagaż na wózek wyglądała byś komicznie? Nie ja powinienem się zastanowić nad tym co piszę...
Ja nawet z najmniejszymi walizkami/torbami na lotniskach korzystam z wózków właśnie dla tego żeby nie dźwigać niepotrzebnego ciężaru przez kilkadziesiąt minut...

Anonimowy pisze...

Ha ha, dobre. No to wygladasz komicznie. Mnie tacy ludzie bawia. Sieroty takie ;) Na plecaczek czy torebeczke bierze sobie wózek. Dooobre. Rozbroiło mnie to.