piątek, 10 lipca 2009

Nowy Jork, cz. 2

Wczoraj po raz kolejny wybrałam się do Nowego Jorku, tym razem pojechałam sama. Sprawozdanie pisałam na bieżąco - dlatego właśnie ta notka pojawi się już dziś, a nie jutro - jest po północy, a ja jestem zmęczona... ;)

***

Właśnie jestem w drodze do Nowego Jorku - jadę oczywiście autobusem. Pani kierowca chyba ma zły dzień, bo nawet sie na mnie nie spojrzała ani sie do mnie słowem nie odezwała kiedy kupowalam bilet... Hehe, no cóż, przeżyje! Ciocia podwiozla mnie na przystanek i też mnie odbierze - mam do niej zadzwonić jak już będę wsiadać do autobusu na Port Authority.

Plany na dziś? Pojechać do LaGuardia Community College. Wybiorę sie metrem, bo jest niestety w Queens. Pochodzić trochę do Nowym Jorku, pójdę do H&M, poszukam jakiś małych fajnych sklepików :) Aach, a miałam skończyć z zakupami. No trudno! I oczywiście bede robić duuuzo zdjęć. Jest 9:32, planowany powrót ok. 19,20. Zależy kiedy mi sie znudzi (nigdy) albo kiedy odciski na stopach będą nie do wytrzymania, hehe. Mam na sobie Conversy, ale mam też buty na zmianę...

Pierwsza rzecz, która zrobię na miejscu to kupię kawę, hehe.

***

Tym razem pisze z metra. Właśnie wracam z LaGuardia Communiy College, moja wizyta nie trwała zbyt długo. Trochę sie dowiedziałam, ale wiekszosc już wiedziałam. Jeśli chciałabym studiować w Stanach potrzebowalabym 20 tys. dolarów na koncie jako dowód, że będę mogła sie utrzymać. Uwielbiam to miasto, jest niesamowite, naprawdę chciałabym tutaj sie uczyć i być może byłoby mnie stać na jeden rok, ale to tylko rok. Mam co prawda jeszcze trochę czasu na decyzję, muszę na pewno porozmawiać z rodzicami. Sama nie wiem, jak to będzie. Być może pójdę gdzieś na studia i sie przetransferuje do LaGuardia później? Zobaczymy. Teraz muszę przestać o tym myśleć i cieszyć sie Nowym Jorkiem. Nie zgubilam sie w metrze! Dojechalam tam gdzie miałam dojechać, a teraz wracam na Manhattan. Jeden przejazd metrem kosztuje $2,25.

Zastanawiam się, czy wysiąść na Port Authority czy Times Square, hmm, Port Authority! To następny przystanek.

***

Już po 13 - czas na lunch :)

Jestem właśnie w Burger Kingu, jem Chicken Fries, w zdrapce od Transformers wygrałam Whopper'a Jr - mój ulubiony, ale teraz i tak dostałam jakos za dużo jedzenia... Chyba babka bez pytania powiększyła mi zestaw - patrząc po cenie :)

Zapedzilam sie na skrzyżowanie 43 z 10 aleja, pochodzilam porobilam zdjęcia, właściwie nie miałam planu i teraz zdecydowałam sie dojść na 5 aleje do H&M.
Niestety muszę zjeść jeszcze trochę tego żarcia... Głupio mi tyle wyrzucać ale wiadomo - to Ameryka.

Odciski na drugiej stopie w koncu mam, hehe. Wcześniej miałam je tylko na prawej... Na szczęście wzięłam ze sobą plastry, hehe. Ja tu o odciskach, a to pewnie nikogo nie interesuje, hehe...

Mam jeszcze trochę czasu, a nawet więcej niż trochę i już mi sie tu nie chce siedzieć... :)

***

Miałam racje. Na 5 alei są dwa H&M'y!

Właśnie stoję w kolejce do przymierzalni :) W ostatnim kupiłam tylko sukienkę za $10, a w tym zdecydowałam sie na stroj za $10.

Teraz jestem w Central Parku. Jestem padnieta, hehe, bolą mnie nogi, nie chce mi sie chodzić, więc posiedze tu sobie jakaś godzinkę, ale możliwe że zaraz zmienię miejsce, bo przyszła tutaj jakaś gromada niemieckich studentów z wymiany... A skąd wiem? Bo oczywiście wszyscy mają takie same koszulki...

Jakieś dziewczyny, nie te studentki z wymiany karmią wiewiorke i je im z rąk... Narawde fajnie to wygląda!

Najwidoczniej mam dziś szczęście, bo ta sama wiewiórka postanowiła sie wokół mnie pokrecic i zjeść ogryzek od jabłka, który leżał dosłownie pól metra przed moimi nogami :D

No dobra, ja sobie teraz trochę poczytam i za jakieś pól godziny wyrusze do Port Authority Bus Station.

Haha, nie wiem czy ja jakos dobrze pachne czy jakos dziwnie wyglądam, ale teraz podlecial do mnie śliczny ptaszek i był ode mnie jakieś 20 centymetrow... Oczywiście powoli złapałam za aparat i zrobiłam kilka zdjęć.

***

No i niestety muszę dopisać koniec historii ;)
Po tym, jak wytelepałam się z Central Parku to oczywiście musiałam się pogubić. To znaczy nie zgubiłam się w Nowym Jorku, bo naprawdę ciężko jest się zgubić na Manhattanie - układ ulic jest naprawdę banalny, ale ja zapomniałam na przy której alei był ten dworzec... Wiedziałam, że na pewno przy 42 ulicy, ale nie wiedziałam przy którym skrzyżowaniu. Byłam pewna, że gdzieś przy 3 alei, czy coś takiego, więc tam właśnie poszłam - z 57 i 6 musiałam dojść na 42 i 3, więc był kawałek drogi. Oczywiście dworca nie mogłam tam znaleźć. W końcu pomyślałam, że to musi być gdzieś wyżej, ale kiedy byłam już na 42 i tuż przed Broadway'em po prostu zadzwoniłam do cioci, żeby spytać i okazało się, że to 42 i 8 - więc na całe szczęście tak dużo już nie musiałam iść. Nóg nie czułam, odciski bolały niemiłosiernie i cieszyłam się, kiedy w końcu dotarłam na dworzec.

Niestety to nie był koniec moich przygód... Miałam wracać autobusem nr 190, ale nie miałam pojęcia, że jest parę linii tej 190 i nie każda jedzie do Rutherford - tam, gdzie miała mnie odebrać moja ciocia. Oczywiście wsiadłam nie do tego autobusu, co trzeba, co okazało się na przystanku końcowym, ale pani kierowca była na tyle miła, że mnie podwiozła na przystanek skąd odjeżdża właściwa 190tka i dała mi taki jakby bilet zastępczy, żebym nie musiała płacić podwójnie. Po jakiś 10 minutach w końcu pojawił się autobus, wytłumaczyłam kierowcy mój bilet i spytał, gdzie jadę - pewnie żeby się upewnić, czy tym razem trafiłam do właściwego autobusu. Na szczęście tak... Hehe, zmęczona, dosłownie padnięta, wsiadłam do autobusu, w końcu zadowolona, że jestem już na dobrej drodze. Jak dotarłam na dworzec w Rutherford to zadzwoniłam do cioci i przyjechali po mnie po jakiś 10 minutach. Oczywiście siedziałam na stacji czując się głupio przez te wszystkie moje 'wypadki', jak małe dziecko, hehe. Aż Zuzia musiała wyjść po mnie z samochodu, bo ich nie widziałam - zamyślona w swoim świecie, zastanawiając się, jak mi się udało zgubić dwa razy w ciągu tego samego dnia, ale jakimś cudem nie zgubiłam się w metrze.
Acha, pamiętam też, że jakiś idiota przejechał na czerwonym świetle i gdyby nie to, że postanowiłam iść wolno to by mnie potrącił... Na dodatek jeszcze mi spojrzał w twarz.
Ogółem dzień był pełen wrażeń i bardzo, bardzo męczący. Naprawdę dosłownie nie czułam nóg, nic nie czułam. Nic mi się nie chciało robić, wszystko mi było jedno. Ale później dostałam michę z zimną wodą na nogi, zjadłam pierogi, obejrzałam film i padnięta poszłam spać.

Wszystkie zdjęcia z tego dnia:


Dzisiaj niestety obudziłam się trochę za wcześnie jak na mój gust, hehe, ale trudno. Niestety moje stopy są dalej obolałe, ciężko było mi dziś chodzić, bo nie mogę wyginać stopy, hehe... Jutro powinno być lepiej. Dziś właściwie nie robiłam nic - w końcu zajęłam się moim laptopem, byczyłam się w łóżku, czytałam książkę, a później poszłyśmy znów do TJ Maxxa, bo Zuzia musiała kupić prezent koleżance na urodziny i oczywiście dla mnie skończyło się to kupnem kolejnej pary butów. Masakra, hehe.

Jutro też zbytnio nie zamierzam nic robić. Wieczorem idziemy na basen do znajomych wujka i cioci, i to właściwie wszystko.

A teraz dobranoc, bo zaraz chyba mi się same oczy zamkną...


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

ale superr NY tam to jest dopiero klimat choc tego nie wiem bo tam nie bylam ale to czuje heheheh :P:P:P:PPPPP
pozdrawiam :)
kamkaa

Anonimowy pisze...

wiem, że coś wspominałaś, ale jakoś nie odczułam w twoich notkach tego, że jest Ci smutno, bo opuściłaś tę rodzinę... jakos tak bez sentymentu...