piątek, 28 listopada 2008

Thanksgiving

Przyznaję - nie pisałam, ale nie było za bardzo o czym pisać... :)

Wszystko toczy się codziennym, prozaicznym torem. W szkole super. Jakiś czas temu był koniec kwartału.
Team Sports - A
Art - A
Algebra - A (aktualnie A-)
English - A
Anatomy - A (A+)
US History - A- (uwierzcie mi, ten przedmiot jest nudny jak flaki z olejem)

Dzisiaj było Thanksgiving. Rano wybrałyśmy się do stołówki St. Vincent's, gdzie w święto dziekczynienia serwowane jest jedzenie dla ludzi, których nie stać na posiłek. Było bardzo dużo wolontariuszy, większość z uśmiechami na twarzach serwowało jedzenie ludziom, którym powodzi się w życiu trochę gorzej.
Wybrałyśmy się we 3 - Ann, Jessica i ja. Początkowo stałyśmy w długiej kolejce po jedzenie. Dostawałaś tackę z jedzeniem, brałaś sztućce i potem ludzie kierowali cię tam, gdzie ktoś czekał na jedzenie. Po zaserwowaniu trzeba było wrócić do kolejki. Zaserwowałam 3 razy i szczerze przyznam, że czekanie w kolejce było męczące. Ann zdecydowała się wycierać stoły, ja złapałam za coś takiego, jak prostokątna miska i zbierałam puste tacki, a Jessica została w kolejce. Szczerze przyznam, że to było jedno z najbardziej niesamowitych doświadczeń w moim życiu. Nigdy się nie spodziewałam, że pomaganie ludziom może być aż tak satysfakcjonujące. Z uśmiechem na twarzy życzyłam każdemu 'happy Thanksgiving', parę osób spytało mnie, jak się wymawia moje imię - każdy dostał plastikowe rękawiczki i plastikowy fartuch, na którym pisał swoje imię. Ludzie byli bardzo wdzięczni, niektórzy nazywali nas aniołami zesłanymi z nieba, większość mówiła po prostu dziękuję. Wierzcie lub nie, ale to była jedna z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłam w ciągu ostatnich wielu miesięcy. To uczucie, że komuś pomagasz... Po prostu bezcenne.
Kolejna taka akcja ma się odbyć pierwszego dnia świąt - już powiedziałam, że nie ma mowy, żeby mnie tam nie było, a nawet jeśli moi hości nie będą chcieli iść - poproszę ich o podwiezienie :)

Cała akcja zainspirowała mnie do zorganizowania czegoś takiego w Polsce. Nie ma rzeczy niemożliwych, są rzeczy bardzo trudne, ale wierzę, że jeśli się przyłożę, to mi się uda :)

Zdjęcie z gazety:


A jakie było to amerykańskie święto dziękczynienia? Właściwie nic specjalnego. Zwykły obiad - może poza tym, że był pieczony indyk i mnóstwo innych dań. Na obiedzie byli Mindi i Devin, no i oczywiście Drue ;) W swoim stroju dyni, hehe, który dla niego wybrałam na święto dziękczynienia, kiedy byłam w domu u Mindi w zeszły weekend.
I coś o amerykańskiej kuchni - naprawdę, ale to naprawdę nie lubię 'stuffing'... Hehehe.
Jeśli o tym nie słyszeliście to muszę wam opowiedzieć o 'black friday', czyli zakupowym szaleństwie. Sklepy otwierają się o 4, 5, 6 rano, a przeceny są niesamowite. Tak samo niesamowite są kolejki i ludzie prawie bijący się o przecenione towary - i kiedy mówię przecenione, mam na myśli naprawdę PRZECENIONE ;P Ipody za 50$, laptopy za 200$ i wszystko inne, co możesz sobie wymarzyć. Black Friday to zdecydowanie czas na świąteczne zakupy - szkoda, że jestem spłukana, no i że jakoś nie chce mi się wdawać z bójki, hehe.

A poza tym... :) Allan jutro ma operację stopy. Jutro wieczorem jedziemy na mecz futbolu ligi highschool 4A - Mingoue vs. McQuenn, ma być całkiem chłodno.
Mamy przerwę świąteczną do poniedziałku, a potem już święta. Moje pierwsze święta bez rodziny...
Postaram się pisać, chociaż nie dzieje się nic specjalnego!